2025.04.24
Iwona Gacparska opowiada o mężu-artyście

-Mąż poznał wspaniałych ludzi, jakimi są kibice - swojego zmarłego małżonka wspomina Iwona Gacparska, organizatorka wystawy "Kreską Gacparskiego". Rysunki satyryczne od 13 września do 13 października będzie można oglądać na Jasnych Błoniach. Autorem opracowania graficznego całej wystawy jest szczeciński grafik, wierny kibic Pogoni Szczecin, Marcin Ozga.


Arkadiusz Gacparski zmarł w kwietniu tego roku w wieku zaledwie 51 lat. Był  szczecińskim rysownikiem, karykaturzystą i scenografem. Złotymi zgłoskami zapisał się w historii Pogoni Szczecin, a zwłaszcza jej kibiców. To właśnie we współpracy z nimi stworzył wiele niezwykle ważnych flag i sektorówek, które do dziś zdobią kibicowskie oprawy na trybunach stadionu im. Floriana Krygiera.

Teatr, karykatury, szeroko rozumiana sztuka. Gdzie w tym wszystkim miejsce dla piłki nożnej, którą uważa się przecież za sport dla mas?

 

- Sport dla mas to dobre określenie. Muszę podkreślić, że mąż tworzył właśnie dla mas. Był scenografem, ale przede wszystkim karykaturzystą i rysownikiem satyrycznym. Wszystkie rysunki, które robił, były skierowane do masowego odbiorcy. Wystawa poświęcona fragmentowi jego twórczości, to zupełnie inna ekspozycja niż do tej pory. Zewnętrzne plansze na wolnej przestrzeni   to pomysł grafika, pana Marcina Ozgi. Dziękuję mu bardzo za wielkie wsparcie, kreatywność i ogromną pomoc w realizacji moich zamierzeń. Przekonałam się do takiej właśnie formy ekspozycji, bo przecież to idealny pomysł na prezentację prac męża. Jasne Błonia – więc odbiorca masowy. A mąż bardzo kochał ludzi. Uwielbiał z nimi się spotykać i rozmawiać. Z każdej rozmowy wyłuskiwał to, co najważniejsze, co najbardziej cenne. Kwintesencję tych rozmów zamieszczał w swoich rysunkach w formie „dymków”.
Jeżeli chodzi o piłkę, to mój tata w nią grał, zaczynał nawet na Pogoni. Teść jest z kolei wielkim fanem futbolu. Jeden i drugi pochodzą z okolic Warszawy, więc Legia i Pogoń... - wszystko ładnie się układa (śmiech). Mąż też swego czasu kopał piłkę. Tę pasję musiał, niestety, porzucić ze względu na chore kolana. Poznał jednak wspaniałych ludzi, jakimi są kibice. Wszystko zaczęło się od Młodych Wilków i Stowarzyszenia Portowcy. Także od bardzo ważnej w naszym życiu postaci, czyli pana Łukasza Ostrowskiego, którego mąż poznał w klubie. Pan Łukasz wspomniał, że kibice mają pomysł na uszycie różnego rodzaju flag i sektorówek. Mój mąż, który zawsze z sentymentem odnosił się do Pogoni, powiedział: „A po co macie to wszystko szyć, skoro ja mogę je po prostu namalować?”. Pomysł bardzo się spodobał, kibice z grupy Młode Wilki, przygotowujący oprawy byli zachwyceni. Zastrzegli jednak, że nie mają zbyt wielkich funduszy. Mąż wiele rzeczy robił od serca i podobnie było tym razem - odrzekł, że to nie jest żaden problem. Wszystko miało zakończyć się na jednej fladze. Potem jednak poszło już „taśmowo” i  współpraca trwała kilka ładnych lat.

 

Futbol był obecny w waszym życiu tylko na ekranie telewizora czy bywaliście państwo na trybunach stadionu przy ul. Twardowskiego?

 

- Miałam przyjemność przychodzić czasami na mecze w towarzystwie męża. On sam bywał, oczywiście, częściej. Dzisiaj, przed przyjściem na tę naszą rozmowę, poszłam zresztą na trybuny, usiadłam i łza się w oku zakręciła, bo wszystkie wspomnienia wróciły... Wtedy bardzo mi się tu podobało, świetnie czułam się jako kibic. Zresztą jeszcze w latach mojego dzieciństw, tata nauczył mnie oglądania piłki nożnej i muszę powiedzieć, że interesuję się nią po dziś dzień. Oglądam Ligę Mistrzów, Mistrzostwa Europy i Świata. Mąż śmiał się ze mnie, że jestem większym kibicem niż on sam, bo znam wszystkie nazwiska piłkarzy w reprezentacji Hiszpanii,  Portugalii czy Włoch (śmiech).
Mąż osobiście poznał grupę piłkarzy Pogoni, którzy tworzyli zespół za czasów Sabriego Bekdasa. Wtedy zaproponowano mu narysowanie ich karykatur. Mąż ich rysował, z kilkoma spotykaliśmy się prywatnie i potem wielu z nich, przewijało się w naszym życiu. To pociągnęło za sobą dalszą współpracę. Najpierw była flaga, potem kalendarz z karykaturami, a w końcu te olbrzymie, przecudowne sektorówki.

 

Jeżeli chodzi o sektorówki, każdy kibic zna „Dziękujemy za Pogoń” z wizerunkiem Floriana Krygiera. Mąż miał jakąś ulubioną?

 

- Oboje mieliśmy ulubione! Mąż namalował też tę z herbem Pogoni, okazjonalną na 60-lecie klubu czy tę z godłem Polski, z okazji meczu naszej narodowej reprezentacji. A tak w ogóle, to  miał dwie ulubione – tę z wizerunkiem Floriana Krygiera i 80-metrową na specjalnie zamówienie klubu Chicago Fire. Jeżeli chodzi o pierwszą, to malował ją z wielkim uczuciem. Wizerunek pana Floriana Krygiera przenosił na płótno z malutkiego zdjęcia, co jest rzeczą niełatwą. Ale udało się!

Sektorówka dla Amerykanów jest gigantyczna. Jak doszło do jej powstania?

- Powstawała w okresie zimowym, kiedy były minusowe temperatury. Ciekawostką jest, że większość z tych sektorówek malowana była w opuszczonej hali na Pomorzanach. To było w hali meblowej „ Polonia”. Sklep zamknięto i została pusta, zimna i mokra przestrzeń. Było to niedaleko naszego domu, więc to właśnie tam mąż przy pomocy kibiców malował sektorówki. Pomysł tej z Chicago Fire zrodził się też dzięki kibicom. Mąż był bardzo dumny, że może coś dla klubu zrobić. Pewnego dnia, kibice przygotowujący oprawy przyszli do nas i powiedzieli, że prowadzący wtedy doping na Pogoni „Sandał”  ma prywatne kontakty w klubie Chicago Fire i ze strony Amerykanów padła prośba o pomoc przy namalowaniu sektorówki. Gdy mąż usłyszał jak duża ma ona być, trochę się przeraził. Ale to przerażenie trwało jednak tylko 2 minuty, bo błyskawicznie się zgodził. Później nastąpił długi proces malowania. Sektorówka powstawała 2 albo 3 tygodnie, bo była tak ogromna, że trzeba było składać ją na kilkanaście części i mąż malował ją partiami. Powstawała jedna litera, później czekał aż wyschnie, a potem kolejna. Była zima, więc wszystko schło dość długo. Powiem jednak szczerze, że satysfakcja była bezcenna. Kiedy potem zobaczyliśmy zdjęcia z oprawy Chicago Fire, mąż był bardzo dumny. Przy każdym swoim kolejnym jubileuszu chwalił się, że na jednej z wystaw jego pracę obejrzało 26 tysięcy widzów! Taki pokaz miał miejsce właśnie na meczu za oceanem...

 

Jak wyglądał proces malowania sektorówki od strony technicznej? Rozłożenie płótna, malowanie i czekanie aż wyschnie?

 

- Często trzeba było czekać aż wyschnie jedna litera lub kawałek logo, ponieważ sektorówki były tak wielkie, że należało je składać partiami. Mniejsze powstawały tak, że przesuwało się je po kawałku, ale i tak trzeba było czekać, aż pewne fragmenty wyschną, żeby nic się nie rozmazało. Przed rozpoczęciem pracy mąż mocował ołówek na wysięgniku i – patrząc na płótno z góry - malował na nim kratkę. Przenosił tam proporcje z kartki papieru i zaczynał malować. Najpierw ołówkiem, a potem zwykłymi farbami, jakimi maluje się mieszkania. To było 10 lat temu, wybór farb był już spory, ale nie taki jak teraz. Kibice nie mieli też wielkich środków finansowych.  Mąż jednak chciał w tym uczestniczyć, świetnie się w tym odnajdywał, bo był artystą, który potrafił zrobić coś z niczego.
Zimą sektorówki powstawały w hali na Pomorzanach, a latem na murawie drugiego boiska przy ul. Twardowskiego albo na którymś z boisk na koronie stadionu. To też była ciężka praca. Upały, żar lał się z nieba. Mąż zawsze ubrany na biało, żeby słońce nie było dokuczliwe. A wszystko okupione niemalże potem i krwią (śmiech). Wynagradzała to jednak późniejsza satysfakcja i ogromna wdzięczność kibiców. Jestem dumna, że cząstka mojego męża nadal tu jest. Myślę, że w tej chwili jest bardzo szczęśliwy, że coś po Nim pozostało i że możemy tu teraz o Nim rozmawiać. Ja z kolei bardzo cieszę się z wielkiej wdzięczności kibiców, którą odczuwam po dziś dzień. Ona szczególnie uaktywniła się po śmierci mojego męża. Bardzo dziękuję fanom i zarządowi klubu za przepiękne kondolencje i szarfy na wieńcach.

 

Twórczość o tematyce pogoniarskiej, to nie tylko sektorówki.

 

- Oczywiście! Były jeszcze karykatury. Przypomina mi się wizerunek Radka Majdana, który jako tygrys, trzyma piłkę, stojąc w bramce. Odbitkę mam w domu. Poza tym Marek Walburg, Bartek Ława… Teraz zobaczyłam pana Bartka i przypomniały mi się sytuacje, gdy siedzieliśmy w pubie przy ul. Małopolskiej i mąż rysował niektórych piłkarzy „na żywo”. Bo przeważnie tak to się właśnie odbywało. Zbierał też ich zdjęcia i dopieszczał karykatury w domu. Myślę, że pan Bartek ma jeszcze swoją. Pamiętam, że zawodnicy z tamtego zespołu byli bardzo zadowoleni z kalendarza, który wówczas powstał. Na każdej ze stron - jedna karykatura zawodnika w kolorze. To było coś!

 

O artyście zawsze pamięta się dzięki temu, co po sobie pozostawił. W ten sposób Arkadiusz Gacparski na zawsze wpisał się w krajobraz stadionu przy ul. Twardowskiego.

 

- To była bardzo ważna część jego życia. Mąż, jak każdy prawdziwy mężczyzna,  kochał piłkę nożną. Miał też emocjonalny stosunek do tego, co nasze, tutejsze, szczecińskie. Patriotyzm lokalny był w nim mocno zakorzeniony pod wieloma względami. Klub był dla niego ważnym miejscem. Długo mnie namawiał, żebym poszła z nim na mecz. Miałam opory, ale wreszcie uległam namowom. A potem był kolejny raz, i następny, i następny... I już bywaliśmy tu razem. I wtedy mój mąż był naprawdę szczęśliwy.

 

 

zródło: pogonszczecin.pl

← cofnij